poniedziałek, 14 września 2015

"Nasi " Niemcy.



On – Karol, ona – Klara. Państwo Draube. Mieli czterech synów: Hansa, Feliksa, Konrada i Klemensa (?). Zostali w swoim domu bardzo długo, po decyzji o wysiedleniu. Ciężko im się było pogodzić w tym, że nagle muszą wyprowadzić się z miejsca, gdzie mieszkali od zawsze…. Poza tym zostawili tutaj naprawdę ogromny majątek, tym łatwiej jest zrozumieć ich stratę i niedowierzanie w to, co miało ich spotkać. Stary Niemiec (który był protestantem)  na pożegnanie pogroził babci laską... Najstarsi Niemcy wyjechali z Jaszkowej pierwszym transportem. Ale mimo wszystko babcia ma dobre wspomnienia w tego ich wspólnie spędzonego roku. W pierwszych dniach Niemka dbała bardzo o ludzi, którzy się zjawili, gotowała i karmiła Polaków. Choć dla nich na pewno musiało być przykre, że w ich domu rozpanoszyli się Polacy. Nie narzekali jednak, choć prawdopodobnie dlatego, ze chyba do końca nie wierzyli, że ta cała abstrakcyjna jednak sytuacja naprawdę skończy się ich wyprowadzką do Niemiec. Na początku przenieśli się z piętra i zajęli dwa pomieszczenia na parterze, dużą kuchnie i pokój. Podobno Stary Niemiec podupadł wtedy na zdrowiu, nie wychodził w ogóle z domu, tylko krążył między kuchnią a pokojem.




Tam mieszkali ponad rok razem z czterema synami. Niemcy cały ten czas pilnowali i doglądali swoich zwierząt, a mieli ich naprawdę sporo. Byli pracowici, choć bardzo zamożni. Pani Draube np. sama robiła masło. Nawiązując do tego, iż nie wierzyli oni, że to wysiedlenie naprawdę będzie miało miejsce, babcia opowiedziała ciekawą historię. Ci Niemcy mieli schowek w stodole, pod podłogą pomieszczenia, gdzie składowane było siano, była luka, ok. 1 metr przestrzeni. I oni tam właśnie pochowali swoje najcenniejsze rzeczy, + też te, które na pewno ze sobą by zabrali, gdyby wysiedlenie okazało się konieczne. Pochowali je w siedmiu dużych workach, były tam miedzy innymi ciuchy. Na schodach prowadzących do tejże stodoły, na początku cały czas od rana do nocy bawiły się ich dzieci, jakby miały nakazane pilnowanie tego miejsca, żeby nikt niepowołany tam nie wszedł.

Nie było miedzy Niemcami a Polakami większych „zgrzytów”. W wolnych chwilach babcia zajmowała się młodymi synami Niemki, Niemcy przychodzili na górę do dziadków słuchać radia i wiadomości. Kiedy jednak okazało się, że ich wyjazd, mimo, że bardzo odwleczony w czasie, stanie się faktem, ze smutkiem pożegnali się z Polakami i odjechali na dworzec w Kłodzku. Odjeżdżali zimą, w grudniu, bodajże 47 (?) roku. Było bardzo zimno, przez kilka dni nie przyjechał po tę grupę Niemców transport i musieli tak koczować na mrozie w okropnych warunkach. Było to w czasie Bożego Narodzenia. Babcia wspomina jeszcze, jak właśnie podczas tych świąt Niemka pojawiła się jeszcze w domu, prosiła o jakieś jedzenie dla rodziny, bo prawdopodobnie racje żywieniowe, które tam dostawali były znikome. Babcia coś tam im dała do jedzenia, i tez kilka bombek i ozdób choinkowych. Niemka zrobiła dzieciom prowizoryczna choinkę na dworcu….  Podobno stary Niemiec zmarł niedługo po tym, jak osiedlili się w Niemczech. A Pani Klara odwiedzała swój stary dom jeszcze dwukrotnie. Później odwiedzał nas jeden z jej synów -  Hans…

Zdjęcia, które są na poprzedniej stronie, to jedyne prawdopodobnie, które po nich zostały w domu. Na pierwszym małżeństwo: Karol i Klara, na drugim jeden z ich synów.






Trochę faktów historycznych:


„ (…) Ze strony polskiej nadzór nad wysiedleniami sprawowało Ministerstwo Ziem Odzyskanych. W pierwszej kolejności podlegała im niepracująca ludność miejska, w szczególności chorzy, starcy i kobiety w ciąży. Przewidzianych do wysiedlenia Niemców powiadamiano około 24 godziny naprzód. Mogli zabrać ze sobą 40 kilogramów bagażu, przy czym wiele przedmiotów wartościowych podlegało konfiskacie. Od początku po stronie polskiej odczuwalne były trudności organizacyjne, na skutek których ustalenia o humanitarnym przebiegu wysiedleń zupełnie nie pokrywały się z faktami. Przeciętny transport obejmował około 1.500 osób. Pasażerowie, stłoczeni w przepełnionych wagonach towarowych, do strefy brytyjskiej jechali od ośmiu do piętnastu dni, podczas gdy prowiant na drogę wyliczony był zaledwie na cztery dni i to według bardzo niskich norm. Zimą zdarzało się, że podstawiano wagony bez piecyków – na odmrożenia i zgony nie trzeba było długo czekać. Po drodze wysiedlani padali ofiarą szabrowników – pierwsze kradzieże zdarzały się już w punktach zbiorczych, do których dostęp mieli ludzie postronni. Niejednokrotnie okradała ich również ochrona transportu…” [1].



„Niemcy - ponad 13 mln ludzi z różnych terenów Europy Środkowej musiało ruszyć w drogę. W ich przypadku największa fala ucieczek i wysiedleń miała miejsce w ostatnich miesiącach wojny i pierwszych latach powojennych. Z obawy przed Armią Czerwoną bądź na rozkaz władz nazistowskich …” [2]





[1]  http://www.jugendzeit-ostpreussen.de/pl/wysiedlenie-wypedzenie.html
[2] http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35762,5215801.html#ixzz12GK1EO
 Lk

2 komentarze: